wtorek, marca 03, 2020

41 dni nadziei [recenzja]

Nazwa tego posta to tak naprawdę tytuł filmu, który niedawno oglądałam. W Polsce był on już dostępny w kinach, w lipcu 2018 roku, ale wtedy musiała mi umknąć ta premiera. Nie miałam pojęcia o istnieniu takiego filmu, aż do niedawna gdy na niego natrafiłam. Opis oraz zwiastun zaciekawił mnie na tyle, że pozwolę sobie przytoczyć go poniżej: 

Fabuła:
Akcja filmu rozgrywa się we wrześniu 1983 roku. Młodzi żeglarze Tami Oldham (Shailene Woodley) i jej narzeczony Richard Sharp (Sam Claflin) zostają wynajęci, aby za dziesięć tysięcy dolarów przeprowadzić prywatny jacht z Tahiti do San Diego w Kalifornii. W połowie mierzącej około 6,5 tys. km drogi przez Pacyfik para trafia w sam środek potężnej burzy tropikalnej – huraganu Raymond. Wiatr o prędkości ponad 250 km/h i gigantyczne fale niemal roztrzaskują jacht, a Richard zostaje ciężko ranny. Tami próbuje uratować ich oboje, żeglując częściowo zatopioną łodzią do wybrzeży Kalifornii. 41 dni nadziei to elektryzująca historia o próbie przetrwania w uszkodzonej łodzi na środku oceanu.


Znalezione obrazy dla zapytania: 41 dni nadziei kadr z filmu
kadr z filmu

Jest to zatem amerykańsko-hongkońsko-islandzki film dramatyczny w reżyserii Baltasara Kormákura, wyprodukowany przez wytwórnię STXfilms. Później dowiedziałam się, że ten sam reżyser stworzył poprzednio film ,,Everest" oparty na jednej z najtragiczniejszych w historii wypraw na Mount Everest. To właśnie najbardziej przekonało mnie w tamtym momencie do produkcji ,,41 dni nadziei" - fabuła oparta na faktach, prawdziwej historii. Przyznam, że w związku z całą tą oprawą miałam wobec tego filmu wysokie wymagania. Czy się zawiodłam? Może wręcz odwrotnie? W dalszej części posta poznacie odpowiedź na te pytania :)


Zacznę więc od początku, czyli tytułu filmu. W oryginale ekranizacja nosi nazwę z ang. Adrift. Tłumacząc to na język polski znaczy to dosłownie tyle, co dryfujący. Zatem w tym przypadku tytuł 41 dni nadziei jest drobnym spojlerem, ponieważ czas trwania ich dryfowania jest zaznaczony dopiero w dalszej części filmu. Nie da się przecież ominąć, czy zignorować tytułu filmu.
Przyznam więc, że troszkę się na tym zawiodłam, no ale nie będę przecież oceniać całej produkcji po tytule. 
Fabularnie film chce pogodzić ze sobą dwa gatunki, które według mnie trochę tu zgrzytają... Romans w pięknej scenerii, a po czasie dramat i walka o przeżycie. Zestawienie czegoś przyjemnego z późniejszą katastrofą, głodem, krwawiącymi ranami nie uważam tutaj za imponujące. 
Swoją drogą zauważyłam pewne podobieństwo do ,,Życie Pi" oraz ,,127 godzin''. Ten kto je oglądał na pewno zrozumie co mam na myśli. 
Abyście nie pomyśleli, że film jest tzw. gniotem to muszę powiedzieć, że nie zawiodłam się oglądając grę aktorską Shailene Woodley. Widać było tu jej ogromną pracę nad sposobem przedstawiania emocji. Towarzyszące temu naprawdę wspaniałe ujęcia i soundtrack trzymający w napięciu, idealnie wpasowuje się do fabuły oraz przedstawianych wydarzeń. Jak można zobaczyć po wielu moich recenzjach dużą uwagę przywiązuję właśnie do ścieżki dźwiękowej, ponieważ na co dzień muzyka towarzyszy mi w wielu momentach i jest czymś co bardzo lubię. Niestety sama nie jestem zbytnio uzdolniona w tym temacie :(
Wracając, nadal uważam, że film jest warty uwagi, jednak wydaje mi się, że potencjał i wartość jaka z niego płynie zostały spłycone i poszły bardziej w formę sprzedaży filmu jako romans. Widoki jakie jednak ukazał nam reżyser potrafią zapierać dech w piersi. 

OGÓLNE PODSUMOWANIE
Fabuła: 6/10
Scenariusz: 6,5/10
Gra aktorska: 8/10
Ścieżka dźwiękowa: 10/10
Ocena całościowa: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

KANAŁ [recenzja filmu Andrzeja Wajdy]

Andrzej Witold Wajda  (ur. 6 marca 1926 w Suwałkach, zm. 9 października 2016 w Warszawie) to jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów...